poniedziałek, 7 lipca 2014

Part VI

Nie liczył czasu, który tu spędził. Ale wiedział, że jej nie opuści. Choćby miała do końca ich dzielić tylko ściana i szyba. Widział doskonale jak jej mama czuwa cały czas przy jej łóżku. Czy inaczej by to wyglądało, gdyby nie skrzywdził jej? Tak! Bo to on by pojechał z nią do Gdyni na wstępne. I wrócili by kilka godzin wcześniej. I teraz zamiast modlić się o to, by wróciła do zdrowia - siedzieli by nad zalewem i cieszyli się, że jej się udało. Zacisnął zęby. Po części to była jego wina. Przeczesał palcami włosy i zerknął na telefon​. I Agata i mama ciągle do niego wydzwaniały. Powinien im powiedzieć 
- Wreszcie! - ulga w głosie rodzicielki wymusiła na nim jeszcze większe wyrzuty sumienia. Teraz nawet w stosunku do niej. 
- Przepraszam – mruknął zmieszany wpatrując się w podłogę. 
- Kamilek, gdy ty jesteś 
- U Lilki w szpitalu – rzucił cicho czując jak coś zaciska jego gardło. Panika zmiażdżyła go. Nigdy nie bał się tak jak dzisiaj. Nigdy nie czuł paraliżującej niemocy. Bo zostało mu tylko czekać. Do końca pozostanie optymistą. 
- No wracała z Gdyni i gdy był ten karambol na dwójce to … - zamilkł nagle. Szklana warstwa wytworzyła się w jego oczach. Powinien płakać. A jeśli jednak okaże się, że... Nie, nie ona nie umrze. Za jakiś czas się podniesie. Tak jak kiedyś. Tak jak to robiła po upadku z drzewa. Otrzepywała się i ku jego przerażeniu pchała się na nie z powrotem. Bo chciała im wszystkim udowodnić, że ten patyczak będzie w stanie tam wejść. Ale to była właśnie Lilka. I teraz też tak zrobi. Wyjaśnił swojej mamie i obiecał, że za jakiś czas wróci się przespać. Ale nie potrafił. Właśnie teraz zrozumiał, że nie będzie potrafił zostawić blondynki choćby na chwilę. Chciał być obecny, żeby wiedziała, że nadal jest. Będzie miała w nim oparcie. Nawet jeśli będzie na nią czekać wielotygodniowa rehabilitacja. Będzie przy niej. Bo nie potrafi z niej zrezygnować. Zakochał się!
************ 
Uniósł wzrok z nadzieją, ale tylko jej ojciec wyjrzał z zaciekawieniem na korytarz. I nadal widział Syprzaka. Niczym nie wzruszonego, siedzącego cierpliwie i czekającego. Odbiły się na jego twarzy pierwsze oznaki zmęczenia. Ale co miał zrobić? Podniósł wzrok z niemym błaganiem. 
- Powinieneś wrócić do domu – zaczął mężczyzna. Szatyn z uporem pokręcił głową. 
- Nie ruszę się stąd dopóki się nie obudzi i nie upewnię się że z nią będzie tylko lepiej – mruknął jak automat zaciskając usta w cienką linię. Mężczyzna zajął miejsce obok niego. I zdziwił się, że Kamil wytrzymuje kilkanaście godzin na tym niewygodnym krzesełku. 
- Posłuchaj. Nie chcę wyjść na niemiłego ale dlaczego tak się zaparłeś? Skrzywdziłeś ją a ja jako jej ojciec muszę odseparować ją od ciebie. Dlatego zniknęła ze szkoły, dlatego chce wyprowadzić się do Gdyni. Bo wiesz albo i nie, ale ona cie kochała. Nie tak jak brata czy przyjaciela, z którym się wychowała. Ale tak jak powinna kochać mężczyznę – mruknął a Kamilowi coś przebiło serce. Dlaczego dopiero teraz zauważa takie głupie rzeczy? Dlaczego dopiero teraz?
- Dlaczego? - parsknął – Bo kocham ją. Nie zrozumiałem tego teraz ale gdy nagle zabrakło jej w moim życiu. Lilka jest jego nieodłączną częścią. I mimo że popełniłem tak fatalny błąd za który powinienem odrąbać sobie rękę. Bo alkohol nie jest wytłumaczeniem. A na to nie mam wytłumaczenia. Moim zapchlonym obowiązkiem jest być obok. Bo chcę, bo muszę, bo jej po prostu potrzebuje – rzucił patrząc na mężczyznę, który wytrzeszczył oczy. Nie miał przed sobą roześmianego i nic nie robiącego sobie z zakazów nastolatka a dorosłego mężczyznę, który po prostu wie co powinien. Coś tknęło go w środku. Widział to przerażenie w jego oczach i wiedział, że tak nie może być. Kamil zrozumiał swój błąd. Klepnął go w ramię. 
- Idź do niej. Ja wezmę Krysię do domu. Jeśli tylko się obudzi masz do mnie zadzwonić – burknął cicho. Wie, że zostawia swoją córkę w dobrych rękach. Szatyn poczekał cierpliwie aż jej rodzicie znikną. A on nie potrafił uwierzyć. Zostawili ją samą. Z nim! Zaufali mu? Nie wiedział ale czy to miało znaczenie? Podniósł się i poczuł jak jego kości zastały się, boli go tyłek i kark zdrętwiał. Przekroczył próg sali i niewidzialna macka bólu ścisnęła jego serce. Widział wiele razy jej twarz przekreśloną jakąś szramą. Ale teraz? Opuchnięta, ze skórą białą jak papier i tak leżąca sztywno. Jakby już jej nie było. Bał się zrobić cokolwiek. Bo jeśli sprawi jej to ból? Łzy wcisnęły się do jego oczu. Powoli zajął miejsce na krześle. Zerknął na nią oszołomiony. Wyglądała fatalnie. Bał się jej dotknąć. Ale zacisnął palce na jej dłoni. Żeby zrozumiała, poczuła że tu jest. I że nigdzie się nie wybiera. 
- Ej ty, kurduplu nie zostawisz mnie, prawda? - szepnął czując jak chęć do płaczu wraca z mocą tsunami. Dlaczego dopiero gdy coś możemy utracić zauważamy jakie to dla nas ważne? Jednak wiedział doskonale, że go słyszała. Że była świadoma. Że wiedziała. Zaczął powoli ale z każdym słowem nakręcał się co raz bardziej. 
********************
Przekręcił się na łóżku i otworzył oczy. Po ponad dwu dniach koczowania w szpitalu wrócił do domu. Nerwowa drzemka jednak nie dała mu odpoczynku. I dopiero gdy dał upust swojej niemocy a oczy napuchły zasnął. Bo to, że jej nieprzytomnej wszystko powiedział nie zmieniło nic. Może i samemu jemu pozwoliło zrozumieć. Że bez niej nie umie funkcjonować. Jest wielki ale przy niej robił się niemożliwie mały. Bo to jej wypatrywał na trybunach. To do niej dzwonił po każdym meczu. I to ona skakała jak dziecko dookoła niego gdy dostał powołanie do kadry. On był przerażony, że nie podoła. A ona? Kazała mu się podnieść i pokazać im wszystkim, że potrafi. Zacisnął zęby siadając na łóżku. Bez niej sobie nie poradzi. Podniósł się. 
*************************************
Wejście do szpitala było błędem. Wiedział o tym w momencie w którym dostrzegł jej ojca bladego jak kartka papieru. Był nieobecny zupełnie. A Kamil poczuł tylko jak coś zaciska jego serce i żołądek. Bał się to było naturalne. Minął go powoli i ostrożnie. Serce łomotało mu co raz mocniej. Z każdym krokiem utwierdzał się w przekonaniu, że powinien wyjść. Że nie powinien wchodzić do jej sali. Nacisnął klamkę i kolejna fala łez pojawiła się znikąd. Lekarz wychodził już z jej sali. Zerknął na niego przepraszająco i zamknął drzwi bardzo cicho. Ale to nie zmieniło nic. Ona która jeszcze wczoraj leżała tutaj, dzisiaj... Prześcieradło mimo że naciągnięte i tak przyjęło kształt jej ciała. Teraz wydało mu się, że bardzo drobnego. Otarł kilka kropli wierzchem dłoni i zaczął uparcie kręcić głową. Jak dziecko które kategorycznie odmawia. Bo to nie może być prawda. Opadł na krzesło i oszołomiony nadal nie rozumiał co się stało. Złapał jej rękę, niebywale zimną. Wiedział, że ją zawiódł, zawiódł ich wszystkich. Ale czemu Bóg od razu w ten sposób go ukarał? Czemu zabrał ją, skoro wiedział jak bardzo była dla niego ważna. Rozpłakał się na nowo. I nie miał nawet w planach tego chować. Bo i po co? Właśnie ściska dłoń jedynej osoby, która była dla niego najważniejsza. 
- Przecież miałaś się obudzić – rzucił oskarżycielsko łykając łzę za łzą. To nie tak miało wyglądać. Jej zimna skóra pozwalała mu mieć kolejny powód do płaczu. Cicho skrzecząca maszyna nadal nie mogła wyjść z jego głowy. Szarpnął nim szloch. Nie pamiętał nawet czy było w stanie coś doprowadzić do takich łez. Teraz znalazł się taki powód. Ale czemu w ten sposób? 
- Kamil? - pusty głos jej mamy ściągnął go na ziemię. Pociągnął nosem i powoli odwrócił się. Dlaczego swoim infantylnym zachowaniem tak bardzo ich zawiódł? Bolało podwójnie. Jej czerwone oczy nie były dla niego. Wiedział o tym. Ona rozpaczała najbardziej. Utraciła jedyne dziecko. A on? Przyjaciółkę. Tylko. I rozumiał jej ból.
- Przykro mi – szepnęła zaciskając palce na kartce papieru – Zostawiła to dla ciebie – dodała podając mu zwitek. Trząsły się jej ręce. A on to rozumiał. Wziął go niepewnie.
- Mi również – dodał cicho starając się nie rozpłakać. Nie wiedział co miał jeszcze zrobić. Widział doskonale przecież, że jej mama zamieniła się w robota. Nie było już szczerości w uśmiechu ani nic. Musiała żyć bo musiała. Nie dlatego, że miała dla kogo. Drżącą ręką rozwinął kartkę. Zerknął na litery, które zlały się w jedno przez kolejną porcję łez. Jej pismo pozna wszędzie
- Sam jesteś kurdupel. Już Ci dawno wybaczyłam – niby dwa zdania a zadały mu największy cios jaki był w stanie znieść. Zadrżał od szlochu gdy przycisnął kartkę do swojej twarzy.